Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sire, mój pan... — zaczął jąkać się pomieszany wzrokiem badawczym Napoleona, którym zdawał się przenikać go do głębi. — „Wahasz się, jesteś niepewny i zażenowany, uspokój się!“ — zdawały się przemawiać te usta wąskie, na których igrał uśmiech lekko drwiący. Bałakow po chwili mówił dalej, odzyskawszy równowagę, tłumacząc jasno i dobitnie, że car nie mógł uważać za casus belli, prośby prywatnej, o wydanie mu paszportu i listów wierzytelnych ze strony Kurakina... że car nie chce wojny i nie istnieje ani cień porozumienia sekretnego między Rosją a Anglją...
— Niema dotąd, ale... — urwał w pół Napoleon, jakby się bał zdradzić zawcześnie ze swojemi tajnemi poglądami na tę sprawę. Skinął głową na znak, żeby wysłannik carski mówił do końca, co mu powiedzieć nakazano.
Bałakow ułatwiwszy się z tłumaczeniami, powtórzył znowu z trwożliwem wahaniem, że car przystałby na układy, tylko pod pewnemi warunkami. Zatrzymał się nagle w połowie frazesu, przypomniawszy sobie słowa carskie, umieszczone w piśmie odnośnem do Sołtykowa, a które przypolecono mu powtórzyć co do joty Napoleonowi. Pamiętał je najdoskonalej, ale uczucie trudne do określenia, zatrzymywało mu te słowa na ustach. Bąknął z cicha i nieśmiało.
— Pod warunkiem że wojska waszej cesarskiej mości przejdą nazad przez Niemen...
Napoleon zauważył jego pomieszanie. Nie tylko muszkuły w twarzy drgać mu poczęły, ale i lewa łydka zadrgała kurczowo. Stojąc na miejscu, zaczął mówić co-