Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przysługę. Pozwól, żebym ci życzył z serca chwil pomyślniejszych, niż te które przebyć musiałaś. Obyśmy spotkali się jeszcze kiedy w życiu, w warunkach nie tak ciężkich i bolesnych, jak czasy obecne.
Twarz Marji była dziwnie rozpromienioną. Czuła, że zasługiwał w zupełności na najżywszą wdzięczność z jej strony, bo cóż byłaby poczęła bez niego? Padłaby była ofiarą chłopstwa zbuntowanego, lub dostałaby się była w ręce Francuzów. Czyż nie narażał się dla niej bez zawahania, na największe niebezpieczeństwo? A jego dusza wzniosła, szlachetna, czyż nie współczuła jej boleści? Wszak jego piękne, serdeczne oczy, napełniły się łzami, gdy wspomniała o swojem sieroctwie, o swojem opuszczeniu. To wspomnienie zostanie wyryte na wieki w jej sercu. Doznała i ona dziwnego wzruszenia, żegnając się z nim. Pytała się w duchu strwożona i pomięszana, czy nie zakochała się w nim przypadkiem? Wstydziła się sama przed sobą, żeby też zająć się tak nagle, zupełnie jej obcym młodzieńcem, który prawdopodobnie, nigdy jej nawzajem nie pokocha. Pocieszała się tem jedynie, że nikt się nigdy nie dowie o tej miłości. Przecież w tem grzechu nie ma, kochać skrycie, przez resztę życia, tego, który będzie jej pierwszą i ostatnią miłością.
— Co to za dziwny jednak zbieg wypadków — myślała. — Trzeba było żeby „on“ właśnie zjawił się w Boguczarewie i wybawił mnie z najgorszych opałów... żeby jego siostra zerwała stosunek z moim bratem. — Mimowolnie widziała w tem rękę Opatrzności i łudziła się błogą nadzieją, że Bóg może tem wszystkiem pokieruje, aby ten promień szczęścia, który zabłysł tak nie-