Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodziewanie, wśród otaczających ją ciemności, nie zagasł na wieki, ale przyświecał i nadal na drodze jej życia, aby stał się kiedyś dla niej rozkoszą, upajającą rzeczywistością.
Ona również zrobiła nader miłe wrażenie na Mikołaju. Gdy towarzysze broni zwietrzywszy coś nie coś, z owej przygody romantycznej, pozwolili sobie przekamarzać się z nim i dowcipkować na ten temat, gratulując mu, że pojechawszy szukać siana, wynalazł i potrafił rozkochać na poczekaniu najbogatszą pannę w całej Rosji, rozgniewał się na serjo i o mało nie porąbał w czambuł niewczesnych żartownisiów. Przyznawał i on, atoli w głębi serca, że nie mógłby pragnąć ani marzyć o czemś lepszem nad małżeństwo z osobą tak miłą, dobrą i sympatyczną, jak księżniczka Marja. Czyż ten związek nie byłby szczytem szczęścia dla jego rodziców? A i ona, czuła to instynktowo, ta słodka, łagodna istota, odżyłaby przy nim, którego uważała za swego zbawcę! Z drugiej zaś strony, znalazłby w jej olbrzymim posagu czem poratować majątek chylący się do zupełnego upadku, swego biednego, najpoczciwszego, ale i najlekkomyślniejszego pod słońcem... ojca. Cóżby się stało atoli w takim razie z Sonią i z przyrzeczeniem uroczystem, które dał jej dobrowolnie, że prędzej czy później zostanie jego żoną? To wspomnienie doprowadzało go właśnie do wściekłości, gdy go prześladowano księżniczką Bołkońską i żartowano z jego wyprawy po... złote runo, do Boguczarewa.