Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła usnąć, podchodziła więc do drzwi kilkakrotnie nadsłuchując. Słyszała z częsta ojca stękającego i jęczącego żałośnie, podczas gdy lekarz z Tykonem poprawiali mu poduszki i podnosili na pościeli. Radaby była wejść, a nie mogła się na to odważyć. Wiedziała ze smutnego doświadczenia, jak jest ojcu niemiłym każdy objaw mimowolnego przerażenia z jej strony. Odwracał się od niej z gniewem i niechęcią, ile razy oczy jego spotkały się z wzrokiem wystraszonym, który w niego wlepiała prawie bezwiednie. Jej ukazanie się wśród nocy o tak niezwykłej godzinie, mogłoby tembardziej wywołać u chorego gwałtowne rozdrażnienie... A nigdy jednak nie wzbudzał w jej duszy serdeczniejszego politowania! Nastąpiła w niej nagła zmiana. Teraz lękała się go stracić, a przechodząc w myśli długie lata razem spędzone, odkrywała w każdem ojca słowie, w każdej czynności, dowód czułego do niej przywiązania. Jeżeli wśród tego wśliznęło się niepostrzeżenie przypomnienie planów snutych na przypadek ojca śmierci, odtrącała je od siebie, z najwyższym wstrętem, jako nagabywanie złego ducha. W końcu nie słysząc już niczego w ojca pokoju, usnęła strudzona nad ranem, i obudziła się dopiero około południa.
Miała ona tę właściwość w swojem usposobieniu, że skoro oczy otworzyła, przypominała sobie najdokładniej myśli, które zajmywały ją zanim usnęła. Zaczęła pilnie nadsłuchiwać, ale nie mogła niczego połapać, w pokoju chorego panowała zwykła, ponura cisza. Westchnęła z pewnem smutnem znużeniem:
— Zawsze jedno i to samo! — powiedziała w du-