Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tana podszeptywane. Mimo wysiłków nadludzkich, żeby je odpędzić od siebie, co chwila do nich wracała. Częstokroć nawet wyłapywała sama siebie, na układaniu planu całego, w jaki sposób żyć zacznie, skoro „jego“ nie stanie! Aby uciec od tych pokus piekielnych zaczynała się modlić. Wybijała pokłony przed Ikonostasem, wlepiając wzrok w święte wizerunki. Czuła jednak, że modli się li ustami, bez serca i żywej wiary. Unosił ją gwałtownie prąd inny. Wyobrażała sobie życie czynne, najeżone wprawdzie trudnościami, ale wolne. Nie będzie jej odtąd otaczała atmosfera duszna, w której trzymano ją, niby ptaka w klatce uwięzionego. Wtedy modlitwa była dla niej jedyną pociechą. Obecnie jej nie wystarczała; serce bowiem rwało się do innego życia, bardziej ziemskiego; może i nie bez trosk i trudów, ale pełnego również ziemskich rozkoszy. Pobyt w Boguczarewie nie przedstawiał wielkiego bezpieczeństwa. Francuzi przybliżali się co dzień bardziej. Już kilka wsi sąsiedzkich zostały napadnięte i zrabowane przez maroderów.
Lekarz nastawał, żeby jechać z chorym do Moskwy. Marszałek szlachty przyjechał osobiście do Boguczarewa, namawiać Marję do wyjazdu. Nieprzyjaciel był już tylko oddalony o czterdzieści wiorst. Nie odpowiadał za nic, jeżeliby natychmiast nie odjechała.
Zdecydowała się nareszcie. Postanowiła odjechać piętnastego września. Przygotowania, polecenia i rozkazy stosowne do tej wyprawy, zabrały jej cały dzień poprzedzający. Noc mimo tego przepędziła jak zwykle, nie rozbierając się wcale, w pokoju obok ojca sypialni. Nie