Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na tem widocznie, że go nikt nie rozumie. Czy w tem był tylko kaprys chorego? Czy na prawdę umysł jego jeszcze pracował? Czy chciał mówić z córką o sprawach czysto osobistych, czy też o wojnie toczącej się obecnie?
Lekarz stale utrzymywał, że ten niepokój u chorego jest bez znaczenia, Marja jednak wiedziała doskonale, że ojciec chce jej o czemś powiedzieć, a nie może. Ile razy bowiem wchodziła, starzec patrzał na nią dziwnie przenikająco, i zaraz zaczynał coś bełkotać.
W wieku tak podeszłym, nie można było spodziewać się polepszenia, nie można było również myśleć o przewiezieniu chorego do Moskwy, mógłby był bowiem skonać w drodze.
— Czy nie lepszą byłaby śmierć sama, od takiego stanu opłakanego? — pytała się czasem w duchu księżniczka Marja. Nie opuszczała wprawdzie ojca, ani w dzień, ani w nocy i śledziła bacznie każde jego poruszenie. Czy pragnęła dostrzedz polepszenia? Nie, wcale. Radaby była przeciwnie, zobaczyć już symptom, zapowiadający skon rychły. Co było jeszcze straszniejszem, a czego nie mogła jednak ukryć sama przed sobą, to, że choroba ojca zbudziła w jej duszy dziwne pragnienia, dziwne nadzieje, dotąd głęboko ukryte, gdzieś na samem dnie serca spoczywające od tylu lat. Marzyła o życiu niezawisłem, uwolnionem z pod ciężkiego jarzma ojcowskiego. Przypuszczała, że jeszcze i dla niej mógłby promień słońca zabłysnąć, że mogłaby zostać żoną męża kochającego, i któregoby ona nawzajem ubóstwiała. Myśli podobne mózg jej rozpierały, niby pokusy przez sza-