Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych... tyle wszystkiego! Nieprzyjaciel na odwrót, poniósł straty olbrzymie!“
„Cóżby mu to było zaszkodziło, trzymać się jeszcze choć przez dwa dni? Francuzi byliby najniezawodniej ustąpili pierwsi, bo nie mieli w obozie ani kropli wody. On był mi przyrzekł najsolenniej, że się nie cofnie, aż tu przysyła do mnie uwiadomienie, że zrejteruje jeszcze tej samej nocy“.
„Tak się wojny nie prowadzi! Tym sposobem dopuścimy nieprzyjaciela aż pod bramy Moskwy“...
„Mówią mi, że zamyślacie zawrzeć pokój. Niech was Bóg zachowa od tego! Po tylu ofiarach, po tylu rejteradach niepojętych i nie wytłumaczonych, nie wolno myśleć o czemś podobnem. Mielibyście na karku całą Rosję, a my wszyscy żołnierze, wstydzilibyśmy się wziąć munduru na grzbiet... Trzeba, skoro tak się wszystko fatalnie złożyło, bić się póki można, póki w Rosji ludzi nie zabraknie!“
„Przedewszystkiem, jeden powinien armją dowodzić, a nie dwóch. Wasz „minister“ może być doskonałym w swoim biurze, ale jako jenerał, mało powiedzieć, że jest niezdolnym... jest po prostu obmierzłym!... A jednak jego dłoniom powierzono losy naszej ojczyzny! Gniew mnie wściekły porywa, wybaczcie zatem, jeżeli wyrażam się zbyt śmiało! Jest widocznem, że ten, który w tej chwili radzi zawarcie pokoju, i który popiera „ministra“, nie kocha cara, i chce zgubić nas wszystkich. Piszę wam szczerą prawdę... a więc zbierajcie i ćwiczcie jak najspieszniej milicją! Adjutant Woltzogen nie posiada wcale zaufania, i nie ma „miru“ w armji. Wręcz prze-