Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we dwa ognie, Rosjanie radzi nie radzi, muszą przyjąć bitwę. Rozpoczyna się walka zacięta: tysiące ludzi padają z obu stron, i Smoleńsk dostaje się w ręce najeźdźców, wbrew woli wyraźnej cara, i wbrew żądań i pragnień ludu. Miasto podpalają właśni jego mieszkańcy, których gubernator oszukał najhaniebniej. Doprowadzeni do ruiny, do nędzy straszliwej, myśląc wyłącznie o swojej osobistej niedoli, ci nieszczęśliwi ciągną ku Moskwie, aby świecić przykładem swoim ziomkom i podniecać w nich dziką nienawiść do Francuzów. Rosjanie tymczasem cofają się coraz dalej, a Napoleon ze swojej strony, posuwa się w głąb kraju jako tryumfator, ani przeczuwając jakie tam czyha na niego niebezpieczeństwo... I oto w jaki sposób rozstrzyga się, wbrew wszelkim oczekiwaniom, jego zguba, a ocalenie Rosji!...





XXIV.

Nazajutrz po odjeździe Andrzeja, stary książę Bołkoński, kazał córkę przywołać:
— Sądzę, żeś powinna być zupełnie zadowoloną — przemówił z przekąsem zjadliwym. — Poróżniłaś mnie z Andrzejem, czegoś jedynie pragnęła. Co do mnie, jestem smutny i zgnębiony, czuję się starym, bezsilnym, opuszczonym... tegoś właśnie chciała... Precz!... — Zatrzasnął drzwi za nią, i nie widział jej cały tydzień.