Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dającego się udowodnić. A w tym wypadku jeden fakt zbija drugi, i jeden mniej prawdziwy od drugiego!
Cóż bo nas w tem wszystkiem najbardziej uderza? Armje rosyjskie rozstrzelone, starają się połączyć z sobą siłą, mocą, chociaż to połączenie nie przedstawia dla nich najmniejszej korzyści. Szczególniej gdybyśmy przypuścili, że myślano z góry, o wciągnieniu nieprzyjaciela w głąb kraju. Obóz nad Dryssą oszańcowany według systemu Pfuhl’a, w tym celu najwidoczniej, żeby się z tamtąd wcale nie ruszać. Widzimy następnie cara w pośród armji, nie po to chroń Boże! żeby urządzać rejteradę, ale przeciwnie w tym celu, aby swoją obecnością podniecać zapał w żołnierzach, i bronić do upadłego każdą piędź ziemi rosyjskiej od obcego najazdu. Czyż car nie robi srogich wyrzutów wodzowi naczelnemu, który cofa się wiecznie i zawsze? Można przypuścić, że car spodziewał się pożaru Moskwy, skoro nie chciał zrazu wierzyć, że nieprzyjaciel już Smoleńsk opanował? To też gniewa się najokropniej na wiadomość, że nie stoczono żadnej walnej bitwy, mimo połączenia się dwóch armji, że Smoleńsk zdobyty i obrócony w perzynę! Wojskowi i lud cały oburzają się tak samo na to ciągłe cofanie się przed Francuzami... Tymczasem dokonywują się fakta, nie przypadkiem i nie na mocy jakiegokolwiek planu, w którego istnienie nikt nie wierzy, tylko w skutek intryg, pragnień i usiłowań tych, którzy działają w swoim własnym interesie, lub po prostu na chybił trafił.
Cóż robią Rosjanie? Usiłują połączyć dwie armje rozstrzelone, zanim bitwę stoczą. Wskutek tego planu