Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa. Przerywano mu co chwila, wrzeszcząc i rycząc nieludzkiemi głosami. Odwracano się nawet od niego ze wstrętem, jak od wroga najgorszego. Ogólne uniesienie i nadmiar wzruszenia, nie wypływały z mowy Piotra, już zapomnianej, tylko z potrzeby koniecznej tłumu, znaleść jakiś przedmiot pod ręką, widoczny i namacalny, aby na niego wylać miłość lub nienawiść, odczuwaną w tej chwili właśnie. Takim kozłem ofiarnym stał się Piotr nieszczęśliwy, dla całego zgromadzenia. Palnęli sobie jeszcze kilka mów, z których niektóre tchnęły dowcipem i były przyjęte z zapałem.
Redaktor pewnego pisma rosyjskiego, Glinka, zadecydował, że „Piekło, musi się piekłem odpierać“.
— Nie możemy — kończył — zadowolnić się jak dzieci, chowaniem głów pod pierzynę gdy gromy biją, albo uśmiechać się do nich bezmyślnie...
— Tak, tak! doskonale powiedział!... Nie uśmiechów, ale czynów potrzeba, gdy grzmi i błyska — powtarzano na wyścigi w grupach złożonych z młodszych członków w zebraniu. Starsi tymczasem dygnitarze, zasiedli poważnie około wielkiego stołu, okazując jedynie miną kwaśną i ospałą, że... im dokucza okropnie gorąco. Piotr cały wzburzony i zaniepokojony, czuł, że zabłądził na bezdroża. Mimo całego tartasu i hałasu, który wywołał swojem przemówieniem, nie miał zamiaru odstąpić od swoich przekonań. Radby był tylko wytłumaczyć się i usprawiedliwić w tej chwili, tak wielkiej doniosłości, że i on nie uchyla się od ofiar.
— Powiadam — krzyknął z całej siły — że łatwiejby