Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nam było wszystko poświęcić, gdybyśmy wiedzieli dokładnie jakie są potrzeby i...
Znowu go zahukano i nikt na jego słowa nie zwrócił uwagi.
Jedynie jakiś staruszek zgrzybiały, pochylił się ku niemu z ciekawością, przykładając dłoń do ucha, aby lepiej słyszeć. Ale i ten zwrócił się wnet w inną stronę, pociągnięty żwawą dysputą i rozmaitemi wykrzyknikami i zdaniami krzyżującemi się w powietrzu.
— Tak, tak, Moskwa zostanie wydaną!... Moskwa nas zbawi... To Antychryst! Wróg rodzaju ludzkiego!... Żądam głosu panowie!... Ejże! uważajcież przecie!... Połamiecie mi żebra!... Nie duścież tak, przez miłosierdzie boże!..
Wrzeszczano i nawoływano ze wszystkich stron naraz.





XXII.

W tej chwili pojawił się na progu hrabia Roztopczyn w mundurze jeneralskim, przepasany szeroką wstęgą. Tłum cofnął się, aby go przepuścić. Cechą wybitną jego fizjognomji były oczy na wskroś przenikające, niby ostrze stali i broda szpiczasta, mocno na przód wysunięta.
— Najjaśniejszy pan przybędzie niebawem — przemówił. — Sądzę że w obecnem położeniu, szkoda tracić czasu na czczych i bezowocnych dyskusjach. Monarcha