Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawniejsze mrzonki i pragnienia liberalne, któremi natchnął go był niegdyś podczas pobytu w Paryżu „Kontrakt Socjalny“ Francuzkiej Rewolucji. Mimo że wywietrzały mu były cokolwiek z pamięci owe zasady, tkwiły nie mniej głęboko zakorzenione w jego duszy. Ustęp w carskim manifeście: — „że monarcha pragnie naradzać się z swoim ludem“ — umocnił w nim to niezachwiane przekonanie. Był najpewniejszy, że reforma przez niego niecierpliwie wyglądana i oczekiwana, teraz musi nastąpić. Słuchał też z uwagą wytężoną, rozmów prowadzonych w koło niego. Nie mógł jednak odpytać w nich ani cieniu własnych myśli.
Odczytanie manifestu przyjęto z zapałem w obu salach i znowu rozdzielono się na mniejsze grupy, zabawiając się rozmową. Piotr usłyszał między innemi, w miejscu zarezerwowanem dla marszałków szlachty, blisko drzwi, któremi miał wejść monarcha, jak się naradzali nad balem. Utrzymywali jednogłośnie, że szlachta musi wystąpić z całą wspaniałością, aby uczcić przyjazd cara do Moskwy i rozweselić go cokolwiek po trudach obozowych i tem podobnie... skoro jednak ktokolwiek bąknął coś o wojnie i o głównym celu zgromadzenia, rozmowa przycichała, stając się dziwnie zagmatwaną i niejasną, a większość zamykała się nawet w przezornem i ostrożnem milczeniu.
Trochę głośniej od innych i dość śmiało rozprawiał jakiś wyższy oficer od marynarki.
— Co nas to obchodzi — wymachiwał rękami energicznie, mówiąc głosem dźwięcznym wprawdzie, ale donośnym i nawykłym do ostrej komendy — co nam do tego, że mieszkańcy Smoleńska, zaproponowali carowi