Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czył rodzicom najsolenniej, że ucieknie im, tak jak stoi a musi zostać żołnierzem! Stary ojciec ustąpił jak zwykle. Zanim mu jednak udzielił ostatecznie pozwolenia, poszedł zaraz nazajutrz dowiedzieć się od ludzi zdolnych wydać sąd o tem, gdzieby oddać dzieciaka i do jakiego pułku, aby nie narażać go na zbyt wielkie niebezpieczeństwo.





XXI.

Dnia 15 lipca, w trzy dni po owym obiedzie carskim, przez nas opisanym, stało mnóstwo powozów przed pałacem Słobodzkim.
W salach było pełniusieńko. W jednej zebrała się szlachta, w drugiej najbogatsze i najznakomitsze mieszczaństwo. W około stołu, nad którym wisiał portret cara, siedziały matadory, na wysokich krzesłach gotyckich. Reszta przechadzała się po sali radząc o tem i owem.
Stanowe mundury na szlachcie, były zupełnie podobne jeden do drugiego, mimo że pochodziły z różnych epok, sięgając nawet czasów Piotra Wielkiego. Dziwnie wyglądali wszyscy, istnie jakby na jakiej maskaradzie. Piotr nie mógł rozpoznać niektórych, choć ich spotykał w klubie codziennie.
I Piotr zaledwie wciągnął na siebie mundur o wiele za ciasny, uwzględniwszy, że tył coraz bardziej. Chodził po sali niesłychanie poruszony. Zwołanie jednocześnie szlachty z mieszczaństwem, obudziło w nim wszystkie