Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie on? gdzie on? — pytał Pawełek głosem stłumionym od nadmiaru wzruszenia. Nikt mu jednak nie odpowiedział, tak każdy z osobna był zajęty i zapatrzony. Wybrał więc z pomiędzy owej czwórki jaśniejącej z dala niby firmament zasiany gwiazdami, jednego, którego zaledwie mógł dojrzeć, tak mu łzy wzrok ćmiły i na niego zlewając cały ogrom swojego szału młodocianego, wyrzucił z pełnych piersi potężne hurra! poprzysięgając w duszy najsolenniej, że bądź co bądź musi zostać żołnierzem.
Znowu tłum się poruszył w ślad za carem, a gdy ten wszedł do pałacu, zaczął jaki taki zmykać do domu. Było już bardzo późno. Chociaż Pawełek od śniadania nie miał nic w ustach, a pot ściekał mu z czoła grubemi kroplami, nawet mu przez myśl nie przyszło wracać do domu. Stanął na przeciw pałacu gapiąc się jak i drudzy. Czekał co się dalej stanie, nie wiedząc właściwie czem to ma być. Zazdrościł nie tylko wysokim dygnitarzom, którzy przybywali w galowych strojach i powozach na objad dworski, ale nawet służbie uwijającej się po dziedzińcu i po pod okna na oścież pootwierane, gdy już dano do stołu. Podczas uczty Wałujew spojrzawszy na plac przed pałacem, zauważył że lud pragnąłby jeszcze oglądać oblicze najjaśniejszego pana.
Po skończonym obiedzie, car trzymając w ręce kawałek niedojedzonego biszkopta, wyszedł na balkon. Lud zaczął wrzeszczeć na nowo z pełnej piersi.
— Ojczulku nasz najmilszy! Cherubinie najcudniejszy! hurra! — Kobiety, chłopstwo okoliczne, nawet mieszczanie wszyscy zaczęli ryczeć w płaczu serdecznym, z nad-