Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przed niemi szedł lokaj wygalonowany, aby utorować im drogę przez tłum zbity przed drzwiami kaplicy. Nataszka idąc za matką, usłyszała jakiegoś młodego człowieka, zupełnie jej nieznanego, jak przemówił dość głodno do swego najbliższego sąsiada.
— Tak, to hrabianka Rostow... ona na pewno... Mocno zeszczuplała, ale prawie jeszcze piękniejsza!... — Domyśliła się, (co jej teraz zdawało się wiecznie), że szepce na ucho sąsiadowi, o całej awanturze z Anatolem i o zerwaniu z Bołkońskim. Czyż mógł teraz ktokolwiek patrząc na nią, nie wspomnieć o tamtych? Dotknięta do żywego, wzruszona do głębi szła jednak za matką najspokojniej, w swojej eleganckiej sukni koloru brzoskwiniowego, ze swobodą kobiety wielko-światowej, która ukazuje się tem weselszą, im bardziej ból serce jej rozrywa. Wiedziała że jest piękną, i nie myliła się; ta uroda nie sprawiała jej atoli tego zadowolenia, co dawniej. W tym dniu tak jasnym i promienistym, czuć się piękną, było dla niej prawie udręczeniem.
— Znowu tydzień minął — myślała. — I tak będzie zawsze! Wiecznie to samo wegietowanie smutne i bezbarwne!... Jestem młodą, piękną, wiem o tem... Byłam złą, zmieniłam się i stałam się dobrą, i o tem wiem... a jednak moje lata najpiękniejsze zmarnieją, bez pożytku dla nikogo!
Usiadła obok matki, obejmując wzrokiem przenikliwym osoby otaczające ją w koło, krytykując w duchu ich toalety, jak i ułożenie pełne przesady pretensjonalnej, nawet w sposobie kładzenia na piersiach znaku krzyża św.
— I one zapewne tak samo mnie krytykują i osą-