Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzają — powiedziała sobie w duchu na pociechę. Skoro jednak zabrzmiały pierwsze tony śpiewu cerkiewnego, drgnęła przerażona. Porównała mimowolnie te myśli błahe i grzeszne, z temi, któremi powinnaby ją była natchnąć Komunia przyjęta tak niedawno!... Czyż już nie zatarła wrażenia głębokiego i błogosławionego? Czyż nie zbrudziła duszy na nowo, która tylko co jaśniała czystością niepokalaną?
Duchowny siwy jak gołąbek, odprawiał nabożeństwo z namaszczeniem, które mimowolnie udzielało się modlącym, napełniając ich serca skruchą. Zamknęły się tak nazwane w cerkwiach Carskie Drzwi, a za niemi głos łagodny duchownego odzywał się z cicha, dźwiękiem melodyjnym. Oczy Nataszki napełniły się łzami. Wzruszenie dziwnie słodkie, ale i denerwujące jednocześnie, przeniknęło ją do głębi.
— Boże! Panie mój! — modliła się gorąco — naucz mnie poddawać się bez szemrania Twoim wyrokom, naucz mnie szczególniej panować nad samą sobą i nie myśleć o niczem zdrożnem.
Djakon wyszedłszy bocznemi drzwiczkami z po za Ikonostasu, stanął wprost przed Carskiemi Drzwiami, wyciągnął długie włosy z pod dalmatyki, a przeżegnawszy się solennie trzy razy, rzekł z namaszczeniem: — Módlmy się w pokoju do Pana!... — Nataszka zaś w duchu dodała: — Módlmy się wszyscy, bez różnicy stanów, bez zazdrości i nienawiści, złączeni łańcuchem nierozerwalnym miłości braterskiej! — Módlmy się aby nam dał Pan pokój na ziemi, a zbawienie wieczne duszom naszym w niebie — recytował djakon dalej, a Nataszka