Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta jest w największem niebezpieczeństwie i że Smoleńsk poddał się Francuzom bez wystrzału. Rozpowiadano cuda o niesłychanej potędze Napoleona, którego wojsko wynosiło okrągły miljon! Było powszechne mniemanie, że chyba cudem mogłaby być Rosja tym razem uratowaną od zagłady.
Manifest dostano 23 lipca. Ponieważ nie miano jeszcze czasu kazać go wydrukować, Piotr obiecał Rostowom przyjść do nich na objad nazajutrz, i przynieść do odczytania od hrabiego Roztopczyna manifest razem z proklamacją do tegoż dołączoną.
Nazajutrz była niedziela. Dzień był skwarny, prawdziwie lipcowy. Upał już o dziesiątej z rana był prawie nie do zniesienia. O tej godzinie udawali się zwykle Rostowy na mszę do pałacu Rasumowskich. Jaki taki czuł się znużonym, ospałym i prawie ubezwładnionym. Stan podobny wywołuje zwykle w wielkiem, dusznem mieście kanikuła. Te wrażenia odbijały się wszędzie: W jasnych ubraniach ludu, w przyciszonem wołaniu kupców usypiających mimowolnie nad straganami, w listkach okrytych szarym pyłem i smutno zwieszonych pod palącemi słońca promieniami, w odgłosie kopyt końskich po bruku, nawet w muzyce przygłuszonej i białych pantalonach bataljonu idącego na paradę, które raptem zpopielaciały od kurzu. Cała moskiewska arystokracja zbierała się w kaplicy pałacowej co niedziela. Było tego sporo, bo nikt prawie z wielkich rodów, miasta nie opuszczał, w oczekiwaniu na ważne, a nawet straszne wypadki w najbliższej przyszłości.
Hrabina Rostow wysiadła z powozu razem z córką.