Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mu w usta wciskała, mrucząc słowa bez związku i zapadał na nowo w sen ciężki, prawie letargiczny. Ona nie posiadała się z radości, tak się u wujcia czuła swobodną, tak jej tu dobrze było i miło. Jednego tylko obawiała się najokropniej, żeby za wcześnie nie nadjechały po nią konie z Otradnoe. Wśród milczenia, które było na chwilę zapanowało pomiędzy mówiącymi, usłyszała te słowa:
— Tak, tak — wyrwał się „wujcio“ jakby odpowiadał sam sobie. — W taki sposób kończę moje życie... gdy raz jejmość śmierć zajrzy w oczy... historja skończona!... na przód marsz!...
Był prawie piękny w tej chwili. Mikołajowi przypomniało się, co mu ojciec nie raz o „wujciu“ opowiadał, o jego czynach najszlachetniejszych, a spełnianych w największej ciszy, bez rozgłosu i chwalby niepotrzebnej. W całym powiecie uważano „wujcia“ tak samo za najzacniejszego z ludzi, pomimo jego mnogich dziwactw, i za zupełnie bezinteresownego. Co chwila wzywano go bądź na sędziego polubownego, bądź na arbitra, mającego rozstrzygnąć ostatecznie sprawę ważną i spór w obywatelstwie okolicznem. Spełniał on nieraz rozmaite obowiązki obywatelskie, ale na wyrywki, kiedy mu właśnie przyszła po temu ochota. Stałego urzędu nie byłby przyjął za żadną cenę. Czas jego tak był podzielony: Na wiosnę i w jesieni polował zawzięcie, prawie nie zsiadając z konia. Na zimę zasklepiał się w domu, i nie ruszał nigdy i nigdzie, niby niedźwiedź z legowiska. W lecie leniuchował tak samo, z tą tylko różnicą, że nie w domu leżał po dniach całych, ale na trawie, w