Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cieniu gąszczu leśnego, który podobało mu się nazwać ogrodem.
— Dla czego „wujcio“ nie przyjmie jakie urzęda? — spytał Mikołaj w toku rozmowy.
— Dość się już nasłużyłem... teraz jam stary grat, do niczego!... historja skończona!... na przód marsz!... Do was młokosy przyszłość należy, ja stary już teraz niczego nie rozumiem. Polowanie to rzecz inna... Historja pewna!... na przód, marsz!... Hej! otworzyć drzwi do sieni!... któż to je zamknął? — krzyknął „wujcio“. Zbliżyła się znowu do drzwi bez szelestu owa bosa dzieweczka, ręka niewidzialna drzwi otworzyła, i naraz usłyszano ciche tony bałałajki[1]. Tony czyste, dźwięczne, zdradzały prawdziwego artystę. — To mój woźnica Mitka, gra w ten sposób. Kupiłem mu też instrument doskonały — tłumaczył „wujcio“ swoim gościom. — Lubię bardzo tę muzykę!
Było w zwyczaju od dawna, że skoro pan powracał z polowania, Mitka puszczał wodze swojej fantazji, improwizując coraz nowe warjacje, na znane, ludowe melodje. „Wujcio“ słuchał go zawsze z zachwytem.
— Gra rzeczywiście nie źle — bąknął Mikołaj od niechcenia, jakby wstydził się przyznać, że go zajmuje ta muzyka.

— Jakto nie źle? — zawołała Nataszka z wyrzutem. — Ależ gra prześlicznie, czarująco! — Istotnie prosta melodja, której słuchała, wydała jej się idealnie piękną,

  1. Rodzaj gitary o trzech strunach.