Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na tej tacy błogosławionej? Wyborne „nalewki“, konserwy z owoców, suche konfitury i w syropie, gruszki w miodzie osmarzane i suszone, przewyborne placuszki kruche z mąki pszennej, chleb żytni razowy świeżuteńki, masełko jak migdał, miód w plastrach, patoka i wyborny miodek sycony. Na koniec coś bardziej realnego: szynka olbrzymia i kapłon z rożna, żółciutki jak pomarańcza.
Wszystko było tak samo apetyczne, jak cała postać gospodyni „wujcia“ Anicji Fedorówny, wszystko jaśniało czystością, jak jej strój, ręce pulchne i białe, twarz i zęby duże, ale śliczne i równe, niby rząd opali.
Wróciła po chwili z nowemi zapasami, których nie była w stanie pomieścić na tacy.
— Proszę hrabianeczki, skosztować tego, a teraz kawałek kapłona, a może placuszka? — zapraszała najserdeczniej Nataszkę, która też zajadała wszystko, i pochłaniała niemal z iście wilczym apetytem. Zdawało się jej, że nigdy w życiu nie jadła takich doskonałości. Ani tak tłustego i kruchego kapłona, ani takiej szynki, ani takich smacznych placuszków, konfitur, orzechów z miodem, i tak dalej... i dalej... Mikołaj z „wujciem“, prowadzili ożywioną rozmowę, o polowaniu odbytem i o tem, które miało wkrótce nastąpić, o niezrównanych przymiotach Rugaja, i kosztownej psiarni Haguina. Nataszka usiadłszy po turecku, na nóżkach, rozparta wygodnie, słuchała pilnie ich dysput z oczami błyszczącemu zapałem. Próbowała kiedy niekiedy nakarmić Pawła doskonałościami, na których sama tak używała. Podnosił leniwo ociężałe powieki, połykał machinalnie