Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oto jej listy i miniatura — przerwał mu szorstko książę Andrzej. — Chciej to oddać hrabiance... jeżeli ją zobaczysz.
— Jest chora niebezpiecznie.
— Bawi tu zatem?... A książę Kurakin? — wtrącił szybko.
— Odjechał oddawna... Była umierającą!...
— Mocno żałuję — po ustach Andrzeja przemknął ojca uśmiech złośliwy i iście szatański. — Pan Kurakin więc nie raczył jej zaszczycić oświadczynami o jej rączkę?
— Nie mógłby jej poślubić, będąc od lat pięciu żonatym.
— Czy mógłbym wiedzieć, gdzie znajduje się obecnie twój pan szwagier?
— Odjechał do Peter... Nie wiem na pewno, dokąd się udał.
— Oh, to mnie zresztą nic a nic nie obchodzi. Chciej oświadczyć odemnie hrabiance Rostow, że była zawsze i jest wolną najzupełniej i że życzę jej losu najświetniejszego.
Piotr odebrał mu pakiet z rąk. Andrzej, który zdawał się szukać w koło siebie, czy przypadkiem czego nie zapomniał i czy wszystko wypowiedział, spojrzał w końcu na Piotra badawczo, czy on się z czem przed nim nie wynurzy?
— Posłuchaj mnie spokojnie Andrzeju — zaczął nieśmiało i wahająco. — Pamiętasz nasze dysputy w Petersburgu?...
— Pamiętam... Utrzymywałem wtedy, że trzeba umieć przebaczyć kobiecie upadłej, nie zapędziłem się jednak