Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stokroć) podniecenia, dysputowania bądź o czem, byle zapomnieć, gdyby to było podobnem, a przynajmniej aby oddalić od siebie na chwilę przelotną, myśli nadto dręczące i przygnębiające.
Książę Meczerski pożegnał się i odszedł niebawem. Andrzej wziąwszy Piotra pod ramię, zaprowadził do swego pokoju sypialnego. Rozpakowano właśnie i ustawiono żelazne łóżko składane, jakiego zwykle używają w obozie. Na około stało mnóstwo kufrów, kuferków, skrzyń, dotąd nie rozpakowanych. Zbliżył się do jednej z walizek podróżnych, i wyjął z niej szkatułkę starannie na kluczyk złoty zamkniętą. Klucz wisiał przy łańcuszku od zegarka. Otworzył ją i wyjął dość spory pakiet opieczętowany. Milczał ponuro, a ruchy jego były nierówne i dziwnie niecierpliwe. Podniósł szybko głowę, zawahał się przez chwilę, nareszcie zwrócił się ku Piotrowi z twarzą trupiej bladości.
— Daruj, że cię tem obarczam... — syknął przez usta zaciśnięte. Piotr przeczuwając, że zacznie mówić o Nataszce, nie mógł ukryć w wyrazie swojej poczciwej, szerokiej fizjognomji, niby miesiąc w pełni, uczucia najżywszej litości, dla tej biednej istoty. To mimowolne zdradzenie się, podwoiło jeszcze głuche rozdrażnienie, z którem Andrzej walczył nadaremnie. Starał się przybrać ton lekki, zupełnie obojętny, to mu się jednak nie powiodło:
— Dostałem kosza od hrabianki Rostow... Coś mi wspominano o oświadczynach... czy czemś podobnem... ze strony twego szwagra Kurakina?... Czy to prawda?
— I prawda i nie — bąknął Piotr wymijająco.