Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyny i błędy przez innych popełnione. Co do mnie, utrzymuję, i zdania nie zmienię co do tego, że jeżeli stało się cokolwiek na pożytek ludzkości, pod rządem obecnym, jemu to jedynie zawdzięczam.
Przestał mówić Piotra spostrzegłszy. Twarz mu drgnęła kurczowo, a w rysach odmalowało się gwałtowne rozdrażnienie.
— Potomność osądzi go kiedyś sprawiedliwiej! — dodał w rodzaju komentarza. — A! jesteś? — zwrócił się do Piotra. — Cóż słychać z tobą?... Zdaje mi się, żeś jeszcze utył przez ten rok! — I prowadził dalej dysputę z namiętną żywością, a bruzda na czole, zarysowywała się coraz głębiej i coraz wyraźniej. — Oh! jestem zdrów najzupełniej — odrzucił na Piotra pytanie takim tonem, jakby chciał właściwie powiedzieć: — „Cóż mi z tego przyjdzie? Czy moje zdrowie obchodzi kogokolwiek na świecie?“ — Zamieniwszy następnie z Piotrem słów kilka, o drogach nie do przebycia, przez całe Królestwo Polskie, o mentorze, którego przywiózł dla synka, panu Dessales, rodem z Genewy, wmieszał się znowu do rozmowy, prowadzonej dotąd przez dwóch starców.
— Gdyby był zdradził, znalazłyby się były jakiekolwiek dowody pisane, jego stosunków z Napoleonem, a te dokumenta, nie zaniedbanoby ogłosić publicznie! Osobiście nie lubiłem nigdy Sperańskiego, jestem jednak zawsze po stronie niewinnie pokrzywdzonego, po stronie sprawiedliwości! — Piotr domyślił się, że jego przyjaciel czuje gwałtowną potrzebę, (czego sam doświadczał czę-