Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżniczka Marja wyszła naprzeciw Piotra, do pokoju bawialnego, obok salonu, wzrokiem wskazując na brata. Siliła się aby okazać współczucie z Andrzeja bolesnym zawodem. Mimo tego Piotr wyczytał i odgadł łatwo w wyrazie jej twarzy, że to zerwanie ucieszyło ją bardzo a bardzo. Zrozumiał również, jakie na niej wywarło wrażenie, złamanie słowa ze strony Nataszki.
— Zapewnia, że się tego spodziewał — rzekła od niechcenia. — Jego duma nie pozwala mu okazać i wypowiedzieć głośno, co o tem myśli. Bądź co bądź, zniósł ten cios, o wiele filozoficzniej, niż byłabym przypuściła.
— Czy rzeczywiście wszystko skończone między nimi? Piotr spytał.
Spojrzała na niego księżniczka Marja, zdumiona, jak można pytać o coś podobnego. Piotr przeszedł do salonu. Andrzej ubrany po cywilnemu, stał przed ojcem i księciem Meczerskim, dysputując zawzięcie i z żywą gestykulacją. Było widocznem, że odzyskał zdrowie i siły najzupełniej. Tylko między brwiami, wzdłuż czoła, przybyła mu nowa bruzda. Mówił szeroko i długo o Sperańskim, o jego wygnaniu najmniej spodziewanem, o domniemanej zdradzie z jego strony, o czem wieści głuche, teraz dopiero do Moskwy zawitały.
— Wszyscy ci — Andrzej zapalał się coraz bardziej — którzy nie dawniej niż przed miesiącem, wynosili go pod niebiosa, nie będąc zresztą zdolnymi ocenić jego prac i celów wzniosłych; ci dziś najzajadlej oskarżają go i potępiają bezwarunkowo. Nic łatwiejszego, nad ciskanie kamieniem na człowieka, który popadł w niełaskę. Nic łatwiejszego, jak kazać mu odpowiadać za