Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z całym zaprzęgiem. Jego panowie (tak ich zawsze nazywał) uwalniali go po każdej takiej awanturze ze szpon policji. Prawda i to, że często gęsto, porządnie mu skórę wygarbowali, lub zapomnieli o nim na śmierć, wystawionego przez noc całą na mróz siarczysty, którą to noc oni spędzali wesoło, na niecnej hulatyce. Zdarzało się jednak, że mu sowicie wszystko wynagradzali, lejąc mu w gardło całemi szklankami, szampan i maderę, dwa gatunki wina, które lubił namiętnie. Dla niego nie mieli tajemnic. Wiedział on o nie jednej z ich sztuczek, która każdego innego, przeciętnego śmiertelnika, byłaby zawiodła na Sybir prościuteńko... Ile też w zamian za te przysługi, tysięcy rubli wpadło Baladze do kieszeni... Kochał ich obu po swojemu... kochał szczególniej do szału, ową jazdę piekielną, po ośmnaście wiorst na godzinę. Lubił pasjami przewracać do góry nogami izwoszczyków, spychać pieszo idących do rowu, śmignąć batem chłopa zaspanego, który mu się nie ustępywał z drogi dość prędko i patrzeć ze śmiechem, jak się każdy od niego odżegnywał, jakby zobaczył przed sobą djabła wcielonego. Wiedział, że nikt na świecie go nie dopędzi, gdy raz wypuści swoje rumaki z wichrem w zawody. Słuchał też z miną wyzywającą i z drwiącym uśmiechem przekleństw, które za nim w tropy wysyłano i odgrażań ludzi, przez niego poturbowanych.
— Tak, tak — powtarzał nie raz w duchu. — Ci dwaj, to prawdziwi panowie.
Anatol i Dołogow ze swojej strony, cenili wysoko talent niezrównany w powożeniu Balagi. Lubili go, z powodu, że był w swoim rodzaju, takim samym jak