Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oni oczajduszą. Wiedzieli dobrze, że z innym targuje się naprzód, bierze po dwadzieścia pięć rubli, za przejażdżkę dwugodzinną, a nawet najczęściej nie raczy sam się trudzić, tylko wyręcza się podwładnymi. Dla swoich panów, był zawsze gotów na usługi, nigdy naprzód ceny nie stawiając. Tylko gdy dowiedział się od służącego, że jego „panom“ flota przybyła, że pieniądze wyrzucają drzwiami i oknami, przychodził z częsta, zwykle bardzo rano, czekając w sieniach aż się obudzą, kłaniał się pokornie do samej posadzki, błagając usilnie, żeby go raczyli w biedzie poratować pożyczką jednego, lub dwóch tysięcy rubli. Kończyło się na tem, że pewnego dnia pięknego, otrzymywał sumę żądaną.
Miał obecnie lat dwadzieścia i siedm. Był wzrostu średniego, ale szeroki w ramionach i siłacz niezrównany. Rudy jak pies, twarz miał czerwoną, jakby ją kto odarł ze skóry, szyję grubą jak u wołu, nos przypłaszczony i nosił małą bródkę ściętą u dołu szpiczasto. Ubrany był w kaftan szeroki z sukna granatowego, bardzo cieńkiego, podszytego atłasem, a na wielki mróz, zarzucał na plecy futro niedźwiedzie.
Przeżegnał się trzy razy wchodząc, spojrzawszy na prawo, gdzie wisiał mały Ikonostas, i podał rękę kosmatą Dołogowowi.
— Sługa najniższy, Fedorze Iwanowiczu! — przemówił.
— Witaj nam przyjacielu! — odrzucił Dołogow serdecznie.
— Stawiam się na rozkaz waszej miłości — Balaga zwrócił się teraz do wchodzącego Anatola.
— Słuchaj Balaga... kochasz ty mnie?... Pytam się