Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliła się z łatwością, że Nataszka odebrała nowy bilecik. Nagle wszystko zrozumiała, jakby się stała jasnowidzącą. Nataszka nosi się z jakimś strasznym zamiarem, myśli o czemś, do czego przyznać się nie chce i nie może, zdecydowana wykonać ten zamiar niebawem... za kilka godzin!... Zapukała do drzwi gwałtownie, całą pięścią, ale nie odebrała żadnej odpowiedzi.
— Ona z nim ucieknie, gotowa w szale zhańbić się na wieki — łamała ręce Sonia bezradna i zrozpaczona, szepcąc głucho sama do siebie. — Była dziś rozstrojona, przybita, ale nie mniej miała minę stanowczą... A żegnając się z ojcem wczoraj, wybuchnęła płaczem spazmatycznym, jakby nie mogła oderwać się od jego łona... Tak, tak, ona myśli z nim uciec... Cóż ja jednak mam począć?... Ojca jej nie ma pod ręką... Napisać do tego łotra, żądać tłumaczenia?... Czyżby mi odpowiedział?... Udać się do Piotra, jak tego żądał książę Andrzej w razie jakiegoś nieszczęścia? Ależ ona zerwała już z nim wszelkie stosunki, wczoraj jeszcze bowiem, odesłała odpowiedź swoją, na list księżniczki. Boże miłosierny, oświeć mnie... Powiedzieć o wszystkiem Marji Dmytrównie?... To byłoby nikczemnym „donosem!“ Ona tak ufa Nataszce, jakby była jej własną córką... Bądź co bądź, muszę temu jakoś przeszkodzić — dumała, nie odchodząc wcale z ciemnego i wąskiego korytarzyka. — Do mnie należy dowieść mojej wdzięczności tym, którzy mnie obsypali dobrodziejstwami, prawie od kolebki. Winnam to uczynić, z miłości dla Mikołaja... Choćbym miała nie ruszyć się stąd, przez trzy dni i trzy noce,