Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przemierzała do późna w nocy swój pokoik krokiem przyspieszonym. Nie była w stanie uporządkować myśli, mózg jej rozsadzających. Wewnętrzny niepokój malował się w jej twarzy bladej i co chwila drgającej kurczowo. Mimowolnie czuła że źle robi, a to przekonanie, ten głos tajemny sumienia, nie dający się niczem zagłuszyć, dręczył ją niewypowiedzianie.
Chociaż było to dla niej nader ciężkiem zadaniem, Sonia nie spuszczała z oka Nataszki, tak długo, jak ta stała w oknie salonu, które wychodziło na ulicę. Zdawała się czekać tam na coś, lub na kogoś... Rzeczywiście zadzwoniły niebawem sanki mknąc szybko po pod okna. Sonia dostrzegła, że w nich siedział jakiś wojskowy, płaszczem osłonięty (Anatol prawdopodobnie,) a Nataszka skinęła mu głową nieznacznie.
Podwoiła czujność. Uderzyło ją niezwykłe rozstrojenie Nataszki, które potęgowało się z każdą chwilą. Była niesłychanie roztargnioną, prawie nieprzytomną. Na pytania jej zadawane, odpowiadała ni w pięć, ni w dziewięć, urywała w pół każdą rozmowę, śmiejąc się co chwila nerwowo, bez żadnego powodu.
Zaczajona pod drzwiami, niby strzelec na zasiadce, Sonia dostrzegła po herbacie, późnym wieczorem, tę samą pokojowę, która przekupiona przez Anatola, pierwszy list od niego przyniosła Nataszce. Dostrzegła jak znowu zakrada się cichuteńko do Nataszki pokoiku, oglądając się trwożliwie na wszystkie strony, czy jej kto nie schwyci na gorącym uczynku. I Sonia przystąpiła do drzwi na palcach, skoro zamknęły się za ową zdrajczynią, przykładając oko do dziurki w zamku. Domy-