Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaczekaj trochę, pojmiesz wszystko niebawem... przekonasz się, co to za człowiek, przekonasz się.
Sonia nie dała się jednak ująć i nie poszła na lep miodowych słówek Nataszki. Im tamta stawała się słodszą i bardziej obleśną, tem Sonia była surowszą i biorącą sprawę całkiem na serjo.
— Żądałaś Nataszko, żebym ci o tem więcej nie wspominała. Sama jednak zaczynasz rozmowę o nim. Dajesz mi więc prawo, powtórzenia ci raz jeszcze, że co do mnie, nie wierzę mu nic, a nic! Pytam się do czego te wszystkie tajemnice?
— Znowu to samo podejrzenie! — Nataszka wzruszyła ramionami.— Lękam się o ciebie!
— Lękasz się? Czego, jeżeli wolno wiedzieć?
— Lękam się, żebyś po prostu czci twojej nie zaprzepaściła — Sonia odrzuciła bez ogródek, dziwiąc się własnej energji, i niemal przerażona własnemi słowami. Twarz Nataszki zmieniła się do niepoznania. Usta wykrzywił uśmiech szyderski, w oczach zamigotały błyski gniewu szalonego:
— A więc tak, tak, zgubię się, zgubię się jak najprędzej! To ciebie moja panno wcale nie powinno obchodzić! Sama za to odpowiem, i sama cierpieć będę, nie ty, nieprawdaż?... Zostaw mnie, zostaw, nienawidzę ciebie, uważam cię od tej chwili, za mojego wroga najgorszego! — Po tych słowach gwałtownych uciekła z pokoju Soni, zamknęła się u siebie, unikając nazajutrz najstaranniej wszelkiego z nią zetknięcia. Jeżeli spotkały się przypadkiem, udawała że Soni nie dostrzega, i ani ust do niej nie otworzyła.