Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była niegdyś zazdrosną o Nataszkę, gdy Borys był się nią zajął. Dziś atoli gotową jej była dopomódz, żeby użyła z jej bratem owych zakazanych przyjemności, które jej tak smakowały. Na wychodnem szepnęła biorąc Nataszkę na bok.
— Brat był u mnie wczoraj na obiedzie. Ginęliśmy ze śmiechu... Prawie nic nie jadł, a wzdychał niby miech kowalski... Zakochany w tobie śliczotko do szaleństwa!...
Nataszka stanęła cała w płomieniach na te słowa.
— Oh! jakaś czerwona! ha, ha, ha! co to znaczy naiwność pierwszej młodości!... Ale przyjdziecie do mnie na pewno, nieprawdaż?... Jeżeliś w kim i zakochana, to jeszcze nie powód, żeby zamykać się jak w klasztorze za kratami.... Przypuśćmy nawet żeś zaręczona, to i w tym wypadku, twój przyszły mąż, powinien tylko cieszyć się, że starasz się trochę rozerwać, zamiast umierać z nudów i tęsknoty, w czasie jego nieobecności.
— Wie żem zaręczona — myślała Nataszka — a jednak nie waha się namawiać mnie do zabawy... Widocznie niema w tem nic złego!
Dzięki fatalnemu wpływowi Heleny na nią, wydało się na nowo Nataszce wszystko prostem i zupełnie naturalnem, co przed chwilą tak ją przerażało i niepokoiło:
— To wielka dama w całem tego słowa znaczeniu — powtarzała w duchu. — W dodatku jest mi tak szczerze życzliwą. Dla czegóż nie miałabym się u niej zabawić troszeczkę?
Marja Dmytrówna wróciła dopiero na objad. Można było domyśleć się z łatwością po jej kwaśnej minie, i ponurem milczeniu, że spotkała ją porażka na całej linji.