Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rostowa, który wszedł był razem z nią do córki pokoju — pogniewamy się z sobą na wieki! Mąż mój odjechał do Tweru; gdyby nie to, byłabym ci go hrabio przysłała... Wszak przyjdziecie?... Najniezawodniej?... przed dziewiątą... ale na pewno?...
Skinęła główką modystce, którą znała doskonale. Ta jej odpowiedziała dygiem najniższym Następnie usiadła na fotelu, naprzeciw zwierciadła, układając artystycznie fałdy spódnicy. Rozmawiała dalej z serdeczną poufałością. Unosiła się nad pięknością Nataszki, podziwiała jej toalety, starając się przedstawić swoją suknią w świetle najkorzystniejszem. Radziła jej w końcu, żeby sprawiła sobie taką samą suknię, jak jej wczoraj przysłano z Paryża.
— Wyobraź sobie moja śliczotko! — kończyła — zrobiona z gazy o połysku stalowym, u dołu duże bukiety haftowane od ręki pelą różnobarwną... Aleś ty sama kwiatek najcudowniejszy! Upiększasz wszystko, co włożysz na siebie.
Twarz Nataszki jaśniała tryumfem i najwyższą radością. Czuła się jakby odrodzoną, pochwałami tej najmilszej hrabiny, która wydała się jej była na pierwszy rzut oka, tak imponującą i niedostępną, a teraz okazuje jej tyle życzliwości, jest z nią na stopie przyjaźni najpoufalszej. Ta wielka dama zawróciła jej głowę najzupełniej. Helena ze swojej strony działała szczerze. Sama będąc do gruntu zepsuta, na równi z bratem, uważała każdy środek za godziwy, byle dogodzić swoim żądzom chwilowym. Brat prosił ją usilnie o sprowadzenie go z Nataszką, czemużby nie miała mu w tem dogodzić?