Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstrzymały się od wszelkich tłumaczeń i komentarzy, to jednak milczenie, przedłużające się w nieskończoność, rozjątrzało coraz bardziej ich umysły, potęgując odczutą antypatję, jak z jednej, tak z drugiej strony.
Hrabia wrócił tymczasem. Nataszka zabierała się i żegnała z pospiechem, zakrawającym prawie na niegrzeczność. Znienawidziła po prostu starą pannicę (jak Marją w duszy nazywała). Miała do niej żal ciężki, że ją wystawiła na takie przyjęcie, że jej dotąd ani wspomniała o Andrzeju. — „Przecież ja pierwsza nie mogłam zacząć mówić o moim narzeczonym! — pomyślała — a do tego w obec tej wściubskiej Francuzicy!“
Ta sama myśl dręczyła najwidoczniej i Marję. I ona czuła, te powinnaby była wspomnieć coś o przyszłem małżeństwie brata. Żenowała ją obecność Francuzki, a zresztą sam przedmiot był dla niej tak bolesnym, że ani wiedziała, jak do niego przystąpić. Nareszcie w chwili kiedy hrabia z córką byli na wychodnem, zbliżyła się odważnie do Nataszki, schwyciła ją za obie ręce i szepnęła:
— Chciej zatrzymać się cokolwiek, kochana Nataszko, pragnę... muszę powiedzieć ci, jak czuję się zadowoloną, że mój brat... znalazł szczęście... przy tobie, że...
Urwała w pół, jakby oskarżała sama siebie o kłamstwo i fałsz wierutny. Nataszka spojrzała na nią drwiąco, odgadując w lot, dla czego frazesu nie dokończyła, i dlaczego się zawahała:
— Zdaje mi się księżniczko — odrzuciła lodowato — że obecnie chwila zupełnie niestosowna, żeby zaczynać mówić o tem.