Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaftanik, w zimie kacabajkę futrem podbitą i odbywała przegląd całego gospodarstwa. Jeżeli to był dzień świąteczny, wyjeżdżała w karecie, sankami lub dorożką, według powietrza, na mszą i zwidzać więzienia o czem nigdy przed nikim, nie zdradziła się bodaj jednem słówkiem. W dniu powszednim, ukończywszy około dziesiątej rano, swoje sprawy domowe, ubrana już na cały dzień, przyjmowała bez różnicy stanu i urodzenia tych wszystkich, którzy udawali się do jej miłosierdzia. Po ukończeniu owych posłuchań zasiadała do objadu. Trzy lub cztery osoby, z pomiędzy jej najserdeczniejszych, dzieliły z nią objad smaczny, obfity, doskonale przyrządzony, poczem zabierano się niezmiennie do partji bostona. Pod wieczór robiła na drutach pończochy, podczas gdy jej odczytywano dzienniki i dzieła najnowsze. Nie przyjmywała obecnie żadnych zaprosin, i bywała wyłącznie raz, lub dwa w roku, u największych matador w Moskwie, z wizytą króciuteńką.
Jeszcze nie była się rozebrała, gdy Rostowy zajechali na dziedziniec, po otwarciu na oścież bramy, która piszczała niemiłosiernie na zardzewiałych zawiasach. Następnie weszli do obszernej sieni, napełniając mrozem i śniegiem. Na progu głównej sali, z okularami na czoło nasuniętemi z głową w tył odrzuconą, Marja Dmytrówna mierzyła wchodzących swoim wzrokiem surowym i na wskroś przenikającym. Możnaby było przypuścić po jej minie, że jest niesłychanie na nich zagniewaną. Rozkazy jednak służbie wydawane, w sprawie ugoszczenia i pomieszczenia podróżnych, dowodziły zupełnie czegoś innego:
— Czy to należy do samego hrabiego?... A więc za-