Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których ukochaliśmy nad życie własne! Drażnić ich każdem słowem, nie módz im w niczem dogodzić, a nie wiedzieć jak temu zaradzić... Wtedy pozostaje środek jedyny, opuścić te osoby... Ale gdzież ja mam się podzieć?
— Na miły Bóg! co mówisz księżniczko?
— Nie wiem co mi jest dzisiaj! — załkała głucho, łzami zalana. — Nie zważaj na to hrabio, błagam pana!
Wesołość Piotra rozwiała się natychmiast, bez śladu. Zaczął badać ją, prosząc usilnie żeby mu powierzyła swoją tajemnicę. Ona jednak ograniczyła się na powtarzaniu tego samego frazesu, że nie wie... zapomniała już o czem właściwie chciała mówić... że ją tak okropnie rozdrażnia przyszły związek małżeński jej brata, który grozi zupełnem poróżnieniem ojca z synem jedynym.
— Czy wiesz co hrabio o Rostowach? — wprowadziła umyślnie rozmowę na inne tory. — Zaręczano mi, że mają przybyć wkrótce do Moskwy... Andrzeja spodziewamy się również lada dzień... Chciałabym była, żeby tu, u nas spotkali się z sobą po raz pierwszy.
— Jakże on zapatruje się obecnie na ten związek? — spytał Piotr, mając na myśli starego księcia.
Marja potrząsła smętnie głową:
— Zawsze jednakowo. Już tylko kilka tygodni brakuje do końca owego roku próby... radabym ją była zobaczyć tymczasem i poznać bliżej... Wszak znasz ją hrabio od dawna? Powiedz mi zatem bez ogródek, z ręką na sercu, jak ją znajdujesz i jak ją osądzasz?... Ale całkiem szczerze, nieprawdaż? Andrzej ryzykuje bardzo wiele, działając w sprawie tak ważnej wbrew woli