Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pannę bogatą na wydaniu. Radby widocznie znaleźć narzeczonę z grubym posagiem.
— Tak sądzisz hrabio?
— Oh! można być pewnym, że spotka go się wszędzie, gdzie tylko znajduje się podobny okaz! Znam go na wylot... Chwilowo waha się: nie wie którą z dwóch wybrać, ciebie księżniczko, czy pannę Kuragin? Tej nadskakuje również z całą gorliwością.
— Bywa tam zatem?
— Oh! bardzo często!... Wynalazł nawet zupełnie nową metodę nadskakiwania i zalecanek do panien — Piotr mówił dalej ze złośliwością wprawdzie, ale mającą cechę pewnej poczciwej dobroduszności. Nie mógł się wstrzymać od podobnych dowcipnych uwag o tym, lub owym, mimo że sobie to nieraz ostro wyrzucał w swoim pamiętniku. — Uderzył go nastrój melancholijny, panien w Moskwie... I on zatem stał się chodzącą melancholją od głowy, aż do stóp, ile razy spotyka się z Julją Kuragin.
— Doprawdy? — uśmiechnęła się księżniczka Marja, wpatrzona w tę twarz najpoczciwszą w świecie. Pomyślała: Moje troski i zgryzoty zmniejszyłyby się o połowę, gdybym mogła zwierzyć się z niemi komukolwiek... naprzykład: takiemu Piotrowi... To takie serce złote! Dałby mi ręczę, jakąś dobrą radę!
— Przyjęłabyś go na męża księżniczko? — spytał Piotr bez ogródek.
— Ah! mój Boże, są chwile, w których gotowabym wyjść za pierwszego lepszego — odpowiedziała mimowolnie biedna dziewczyna, ze łzami w głosie. — Tak boleśnie, tak przykro kochać, a czuć się ciężarem tym,