Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt jednak nie śmiał zbijać tychże, i sprzeciwić się starcowi bodaj jednem słówkiem.
Gdy wniesiono szampan razem z pieczystem, goście zerwali się z kieliszkami pełnemi, aby wypić za zdrowie solenizanta. Zbliżyła się i córka do ojca.
Zmierzył ją wzrokiem złośliwym i ponurym, nadstawiając policzek tak pomarszczony, jakby kto skórę nitką pozszywał, ale nie mniej świeżo ogolony. Można było poznać po jego minie, że nie zapomniał o scenie z rana, i że tylko obecność obcych ludzi, wstrzymuje starca nieubłaganego, od powtórnego wybuchu. Rozchmurzył się w końcu cokolwiek, gdy podano czarną kawę w głównej sali. Z żywością iście młodzieńczą wypowiadał swoje zdanie o wojnie, którą miano rozpocząć:
— Każda wojna z Napoleonem musi dla nas wypaść fatalnie — zaczął dowodzić — dopóki będziemy szukali i spuszczali się na sojusz z Niemcami, i dopóki trwać będą nieszczęsne następstwa pokoju w Tylży zawartego, a my będziemy się mieszali w sprawy dotyczące całej Europy. Nie trzeba było ani bronić Austrji, ani przeciw niej występywać. Powinniśmy grawitować głównie ku Wschodowi. Co się tyczy Buonapartego, skoro postawimy się ostro, obsadzimy należycie nasze granice, nie będzie śmiał przestąpić tych granic, jak to uczynił w roku 1807.
— Ale jakże moglibyśmy mój książę odważyć się na wojnę z Francją? — spytał Roztopczyn. — Czyż potrafilibyśmy podnieść ramię uzbrojone, przeciw naszym mistrzom, naszym Bogom nieledwie? Popatrz tylko na naszą młodzież, na nasze damy! Francuzi są ich bożysz-