Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waniom księżniczki Katarzyny. Teraz jednak, ujrzawszy na przeciw siebie Dołogowa, uczuwał dziwny niesmak, prawie nienawiść do tego młodego człowieka. Ile razy Dołogowa piękne i wyraziste oczy spotkały się z wzrokiem Piotra, budziły w jego duszy uczucie straszne, krwiożerce, potworne. Przechodził w myśli przeszłość, przypisywaną Helenie Kurakin, i jej obecne kokietowanie z Dołogowem. Któż wie, czy w końcu nie ma trochę prawdy, w owym donosie anonimowym? Przypominał sobie mimowolnie pierwsze odwidziny Dołogowa w jego domu. Pożyczył mu był wtedy znaczną sumę, a pamiętny ich dawnych szaleństw i wspólnych wesołych hulanek, zaprosił Dołogowa raz na zawsze, skoro nie będzie miał co lepszego do czynienia. I o tem nie zapomniał, jak Helena, ze swoim stereotypowym słodkim uśmieszkiem, który zdawał się raz na zawsze przyklejonym do jej ust, wymawiała mu nudę, jaką jej sprawia ów gość niepozbyty. Dołogow rzeczywiście, począwszy od tego dnia, prawie z ich domu nie wychodził, wychwalając przed Piotrem z cynizmem właściwym temu wisusowi, urodę niezwykłą jego żony.
— Piękny mężczyzna, to prawda — przyznawał Piotr w duchu — a i o tem jestem najmocniej przekonany, że sprawiłoby mu to rozkosz nielada, okryć hańbą moje nazwisko, wystrychnąć mnie na dudka, z powodu właśnie mnogich przysług, nawet dobrodziejstw odemnie odebranych. Pojmuję, jakby mu to wydało się dowcipnem, oszukać mnie w ten sposób. Nie wierzę temu jednak, nie mam prawa dotąd posądzać żonę o coś podobnego!
Uderzał go nieraz wyraz niesłychanie złośliwy w