Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jeden na drugiego, aby popatrzeć bodaj na Bagrationa, przez ramię sąsiada, jakby na jakieś zwierzę ciekawe, że wejście do salonu szczelnie zabarykadowano. Ledwie nie ledwie udało się hrabiemu Rostowowi, rozpychając łokciami i prosząc usilnie: — Miejsca panowie, miejsca! Chciejcie przepuścić naszego gościa dostojnego! — udało się wprowadzić do środka Bagrationa i usadowić tegoż na szerokiej otomanie. Otoczyły go natychmiast matadory klubowe, podczas gdy ojciec Rostow wyśliznął się, aby wrócić niebawam w towarzystwie reszty dyrektorów, z których jeden niósł na ogromnej srebrnej tacy, zwitek pargaminu, a na niej wypisaną odę na cześć Bagrationa przez jakiegoś poetę domorosłego.
Na widok tacy, Bagration spojrzał w koło wzrokiem zaniepokojonym, jakby szukał skądkolwiek pomocy. Poddając się wreszcie losowi nieubłaganemu i widząc się wydanym na pastwę tym wszystkim oczom w niego wlepionym, porwał żywo tacę oburącz, rzuciwszy jednak mimochodem spojrzenie pełne gorzkiego wyrzutu hrabiemu Rostowowi, który kłaniał mu się raz po raz z najwyższem uszanowaniem. Na szczęście poratował księcia jeden z członków klubu, odbierając mu z rąk ciężką tacę, którą trzymał kurczowo, jakby jej już nigdy nie miał z rąk wypuścić. Podsunął księciu zwitek natomiast, polecając wiersze w nim zawarte, jego dostojnej uwadze. — „Skoro muszę wypić do dna ten kielich goryczy!“ — zdawały się mówić jego oczy nudą zamglone i patrzące miłosiernie na rulon pargaminu. Rozwinął go w końcu i zaczął czytać z uwagą i w ducha skupieniu.
Autor wierszydła nieznośnie napuszonego ofiarował