Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gólna. Umysłem jego miotało dziwne zniechęcenie i roiły się po nim mózg prawie rozsadzając straszliwe wątpliwości. Nadaremnie starał się rozwiązać dręczące go zagadki. Przechodził w myśli niedolę Denissowa, jego smutek i apatyczną obojętność; jego wreszcie nagłe poddanie się i prośbę pokorną o ułaskawienie. Zdawało mu się, że widzi przed sobą szpital, jego brud, owych chorych obrzękłych, z członkami okaleczałemi, bez nóg i bez rąk... Czuł w koło siebie trupów. To ostatnie wrażenie było tak gwałtowne, że oglądnął się w koło mimowolnie, szukając skąd go ten straszny odór łapie za gardło? Zastanawiał się nad Bonapartem, nad jego dumną miną, nad jego rozpromienieniem, nad Bonapartem uznanym monarchą, kochanym i szanowanym, przez jego cara uwielbionego. Skoro do tego dojść miało, po co tyle członków pokrajanych? Po co tylu zabitych i okaleczonych? Z jednej strony Lazarew udekorowany, a z drugiej tak dzielny oficer jak Denissow ukarany bez nadziei ułaskawienia... I jego samego trwoga ogarniała, nad ponurym i rozpaczliwym obrotem, który przybierały jego myśli i tajemne spostrzeżenia.
Głód i zapach drażniący potraw, podawanych przy stołach, wyrwał go wreszcie z posępnej zadumy. Ponieważ trzeba było posilić się czemkolwiek przed odjazdem do obozu, wszedł do najbliższej restauracji. Zobaczył tam znaczną liczbę oficerów rosyjskich, przebranych jak i on po cywilnemu. Zaledwie z wielkim trudem potrafił znaleść sobie kącik w tym tłumie i zdołał zdobyć coś do zjedzenia. Dwaj towarzysze z jego pułku, usiedli przy tym samym stoliku. Rozprawiano wiele o zawartym