Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łożonej osobistości, że go przydzielono do świty carskiej w tym dniu pamiętnym. — Radbym popatrzeć na „wielkiego człowieka“ — wtrącił mimochodem mówiąc o Napoleonie, którego dotąd nazywał po prostu, na wzór innych Bonapartem.
— Myślałeś zapewne książę o Bonapartem? — spytał jenerał uśmiechając się nieznacznie.
Borys w lot zrozumiał, że jestto sposób delikatny wypróbowania go:
— Mówię o cesarzu Napoleonie, wasza ekscellencjo...
Jenerał poklepał go przyjacielsko po ramieniu:
— Wydrapiesz się bratku wysoko! — rzekł tonem żartobliwym, i wziął go ze sobą na ten zjazd wiekopomny.
Tym tedy sposobem Borys należał do nielicznej garstki wybranych, którzy byli obecni powitaniu dwóch monarchów nad brzegami Niemna. Przypatrzył się namiotom i statkom, ozdobionym flagami i cyframi obu mocarzów. Widział Napoleona na brzegu przeciwległym, odbywającego przegląd swojej gwardji przybocznej. Car Aleksander tymczasem przygnębiony, tonąc w głębokiej zadumie, czekał w karczmie nad gościńcem na przybycie swego przyszłego sprzymierzeńca. W oczach Borysa obaj monarchowie wsiedli na statki. Napoleon, skoro statki zetknęły się na środku rzeki, wskoczył pierwszy na pomost statku cara i wyciągnął dłoń do Aleksandra. Następnie weszli obaj monarchowie pod namiot. Odkąd potrafił wcisnąć się w sfery najwyższe, Borys miał zwyczaj chwalebny, badania wszystkiego w koło siebie jak najpilniej. Niczego nie pominął, i nic nie uszło jego u-