Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wadze. Dowiedział się zatem najdokładniej, jak się nazywają, wszyscy, należący do świty Napoleona. Przypatrzył się ich mundurom, podsłuchiwał rozmowy, prowadzone przez najwyższe matadory; spojrzał nawet na zegarek, aby wiedzieć o którym czasie weszli pod namiot obaj monarchowie, i tak samo zbadał chwilę, kiedy wychodzili z pod namiotu. Rozmowa monarchów trwała godzinę i pięćdziesiąt trzy minuty. Zanotował to w swojej pamięci, obok innych faktów historycznych, równie ważnych i doniosłych. Świta cara nie była wcale liczną. Kto się zatem do niej dostał, wzmocnił tem swoje dotychczasowe stanowisko. Borys wkrótce się o tem przekonał. Obecnie przestano uważać go za intruza w sferach najwyższych, przyjęto go jako jednego z „naszych“ a dwa razy wysłano go nawet do cara z jakiemś poleceniem. Car znał go już dobrze, całe więc carskie otoczenie oswoiło się również z widokiem Borysa i byłoby zdziwione, gdyby był im zniknął z oczów.
Mieszkał razem z innym adjutantem, hrabią Żeleńskim, polakiem wychowanym w Paryżu, bardzo bagatym i zapalonym stronnikiem Francuzów. Ich zatem namiot, jako jeden z największych i najozdobniejszych, stał się salą recepcjonalną, na tych kilka dni. Tam odbywały się śniadania, objady i tym podobnie, dla oficerów francuzkich i sztabowców rosyjskich.
Dwudziestego czerwca hrabia Żeleński urządził wspaniałą wieczerzę. Adjutant cesarza Napoleona siedział przy stole na pierwszem miejscu. Pomiędzy zaproszonymi, było jeszcze kilku oficerów francuzkich i pewien młodzieniaszek gołowąsy, z rodu wielkiego i starożytnego,