Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sza rogata, ani da sobie o tem mówić! — dodał poczciwiec zwracając się do Rostowa z serdecznym uśmiechem. — Nasz audytor powiedział mu przecież wyraźnie, że jego sprawa stoi najfatalniej.
— Ha! na to już nie ma rady!
Denissow wzruszył ramionami.
Przecież audytor ułożył ci suplikę koleżko — wtrącił Tonszyn. — Ot! powinienbyś ją podpisać i oddać do rąk Rostowa. On ma z pewnością jakieś stosuneczki z głównym sztabem. Nie znajdziesz lepszej sposobności po temu.
— Oświadczyłem raz na zawsze, że podlić się nie chcę i nie mogę — odrzucił Denissow niecierpliwie i czytał dalej.
Rostow podzielał zdanie Tonszyna i reszty oficerów. Czuł instynktowo, że to droga jedyna, po której mógłby osiągnąć cel pożądany. Byłby najszczęśliwszym, oddając tę przysługę druhowi serdecznemu. Z drugiej strony atoli, znał wolę niezłomną Denissowa i słuszny powód jaki miał do gniewu za sąd niesprawiedliwy, który na niego wydano. Nie śmiał więc nalegać, aby go jeszcze bardziej nie rozdrażnić.
Po skończonem czytaniu, które im obu było wielce niemiłem i drażniącem, skupili się wszyscy inwalidzi na nowo około Rostowa. Pomimo rozżalenia i ciężkiej troski, co stanie się z jego przyjacielem? Rostow krzepił się jak mógł, przez resztę dnia opowiadał o tem i owem, słuchając nawzajem z cierpliwością niewyczerpaną, skarg bolesnych i utyskiwań tych wszystkich biedaków chorych i okaleczałych. Denissow jeden nie mieszał się