Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierć znudzeni. Słuchali jedynie: jego sąsiad najbliższy, tęgi ułan, ćmiący fajkę przez cały czas z miną ponurą, jak gdyby prowadzono go na rusztowanie i malutki Tonszyn. Ten ostatni potrząsał raz po raz głową, krytykując najwidoczniej ton wyzywający w replice Denissowa.
— Mojem zdaniem — wpadł mu w słowo ułan podczas czytania — jedno tylko zostaje koledze do zrobienia: Trzeba zdjąć pychę z serca i udać się do łaski i wspaniałomyślności samego monarchy. Utrzymują, że spadnie cały grad chrestów i rozmaitych innych nagród i odznaczeń. Ułaskawi więc i w tej sprawie, to więcej niż pewne...
— Ja miałbym żebrać cara o łaskę! — wykrzyknął Denissow w najwyższym gniewie. Czuło się jednak, że to ogień przemijający, że jest złamany i trudno mu odzyskać dawną energję. — Z jakiego powodu? Gdybym był rzeczywiście prostym zbójem, jakiego chcą ze mnie zrobić, potrzebowałbym łaski. Ale żem pragnął nakarmić ginących z głodu żołnierzy, i że wykazuję jak na dłoni, kto wojsko okradał i ogładzał?... Niech mnie sądzą, nie lękam się niczego! Służyłem wiernie carowi, wylewałem krew w obronie ojczyzny, i ja nie kradłem jak inni!... I mieliby mnie zdegradować? A za co?... Słuchaj, że jak im wypisałem na końcu: — „Gdybym tak był okradał kasy rządowe, lub...
— To z pewnością dobrze napisane, nawet świetnie! — przerwał mu Tonszyn dobrodusznie — każdy przyznać musi. Ale tu idzie o co innego Wasylu Dmytrowiczu. Trzeba się poddać, upokorzyć się koniecznie... a to du-