Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— zawołał na pozór swoim zwykłym głosem, w którym jednak odczuł Rostow ze smutkiem dziwny oddźwięk goryczy i zniechęcenia.
Rana, którą zrazu Denissow tak lekceważył, pokazała się dość głęboką, a wskutek ciągłego rozdrażnienia, tak się była zaogniła, że po sześciu tygodniach pobytu w szpitalu, jeszcze się nie była zasklepiła. Twarz miał tak samo żółtą i obrzękłą, jak i reszta jego szpitalnych towarzyszów. Nie to jednak uderzyło najbardziej Rostowa. Co go zabolało i przejęło do głębi, to uśmiech gorzki i wymuszony, u druha serdecznego. Nie zdawał się wcale ucieszony odwidzinami Mikołaja, nie spytał go nic i o nikogo z pułku całego, jakby go to wcale nie obchodziło. Słuchał jedynie gdy Mikołaj opowiadał o tem i owem, z zupełną obojętnością.
Taką miał minę, jakby starał się usilnie zapomnieć o całej przeszłości; zajmowała go zaś jedynie jego sprawa nieszczęsna z intendenturą. Gdy Rostow spytał go, na czem właściwie obecnie stanęło? wyciągnął plik papierów z pod poduszki, między innemi ostatnią rezolucją komisji wojskowej, która sprawę roztrząsała, jak również bruljon swojej repliki. Był widocznie zadowolony z dowcipów sarkastycznych, któremi replikę ubarwił. Kilkakrotnie zwracał uwagę Rostowa na złośliwe docinki, których nie żałował komisjonującym. Szpitalni towarzysze, którzy zebrali się byli tłumnie w koło Mikołaja, aby zasięgnąć od niego wiadomości ze świata zewnętrznego, odsunęli się czemprędzej, skoro Denissow rozpoczął czytanie. Malowało się w ich twarzach, że mają już po wyżej uszów tej całej historji, i są nią na