Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzeć nie mogę? Utrzymujecie, że cnota i prawda powinny na świecie panować, ja zaś tego wcale nie spostrzegam!
— Wierzysz w życie przyszłe? — zapytał go Piotr, wpadając mu nagle w słowo.
— W życie pozagrobowe? — szepnął Andrzej wahająco. Piotr wytłumaczył sobie odpowiedź przyjaciela jako zaprzeczenie. Znany mu był przecie od dawna ateizm obu Bołkońskich. Zaczął więc mówić na nowo.
— Powiadasz, że nie możesz dopatrzeć na ziemi panowania cnoty i prawdy? Ja także nie widzę, i w ogóle widzieć tego nie można, jeżeli zapatrujemy się na życie doczesne, jako początek i koniec wszystkiego. Na ziemi rzeczywiście, nie ma nic cnoty, ni prawdy... wszystko jest kłamstwem. W świecie ogólnym jednak, prawda rządzi wszechwładnie. Zapewne, tu jesteśmy istotami ziemskiemi, ale w wieczności, będziemy cząstką wszechświata. Odczuwam mimowolnie, że jestem jednym z atomów, tej harmonijnej i bezmiernej całości. Odczuwam że w tej niezliczonej ilości stworzeń, dowodzących boskości Tego, który w nich życie tchnąć potrafił, lub owej siły twórczej i wszechwładnej... jeżeli wolisz to drugie tłumaczenie... jestem bądź co bądź jednem z ogniw, jednym ze szczebli drabiny, pnącej się w górę. Skoro widzę jasno i dobitnie szczeble tej drabiny, idącej nieprzerwanie od świata roślinnego aż do człowieka, dla czegoż miałbym przypuścić, że zatrzymują się na mnie, zamiast iść wyżej? Jak nic w świecie nie ginie, tak samo i ja nie mogę rozpłynąć się w nicości! Wiem