Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak wegietować z dnia na dzień, tak, jak ty robisz, wystrzegając się jedynie, aby nie krzywdzić bliźniego. Skorobyś jednak przejął się naszemi maksymami, wstąpił do naszego stowarzyszenia, gdybyś następnie, pozwolił braciom udzielić ci rad i wskazówek, jak ja uczyniłem, odczułbyś tak samo, jak ja odczułem, że stanowisz jedno ogniwo w tym łańcuchu niewidzialnym a wiecznym, którego początek ukryty w niebiosach.
Książę Andrzej patrzał w dal i słuchał nie odpowiadając ani jednem słowem. Jeżeli turkot kół zagłuszył coś z mowy Piotra, prosił go o powtórzenie. Blask jego oczów, nawet i milczenie, pozwalały Piotrowi spodziewać się że nie mówił napróżno, że słowa jego nie zostaną wyśmiane i w żart obrócone.
Nadjechali nad rzekę wezbraną po same brzegi, którą trzeba było przebyć na promie. Wysiedli z powozu i weszli na prom, gdy już na nim ustawiono powóz wraz z końmi.
Oparty o poręcz promu, wpatrywał się Andrzej bezmyślnie w bystre nurty rzeki, mieniącej się niby łuską złotą i porpurową, w blaskach słońca zachodzącego.
— Cóż myślisz o tem? Dla czego nic mi nie odpowiadasz Andrzeju?
— Co myślę? Ależ słucham ciebie! Wszystko to brzmi bardzo pięknie. Powiadasz: zostań członkiem naszego stowarzyszenia, a my ci wskażemy cel życia, nauczymy cię do czego człowiek jest przeznaczony, i jakie prawa rządzą światem... A kimże wy jesteście? Ludźmi! Dla czegóż mielibyście wy, wszystko wiedzieć i wszystko przeniknąć, a z jakiego powodu ja tego nie wiem i do-