Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chorym na silną gorączkę. Ich ufność do lekarza miejscowego, była nader ograniczoną. Posłali byli do Moskwy po najsławniejszego, próbując tymczasem rozmaitych leków z domowej apteczki. Utrudzeni, niewyspani, zdenerwowani i w najwyższym stopniu zaniepokojeni, wpadali w rozdrażnienie o byle co.
— Petruszka czeka — weszła druga dziewczyna z tem oznajmieniem.
Wyszedł na chwilę, aby odebrać instrukcją ustną ojca, którą dał odjeżdżającemu stangretowi, i wrócił niebawem, niosąc w obu rękach listy i papiery.
— I cóż? — spytał gorączkowo.
— Zawsze to samo... bądź jednak cierpliwym. Karol Iwanowicz zapewniał mnie, że sen znaczy tyle co wyzdrowienie.
Książę Andrzej zbliżył się do kołyski, dotknął zlekka dziecka twarzyczki i sprawdził że jest jak dawniej rozpalona.
— Nie macie oboje sensu w głowach, ty, razem z twoim Karolem Iwanowiczem! — Oburzył się ojciec i nachylił się z lekarstwem w ręce, nad śpiącym chłopczyną. Marja przytrzymywała mu ręce, błagając rozpaczliwie żeby dziecka nie budził.
— Zostaw mnie — odsunął ją niecierpliwie. — Zresztą — namyślił się po chwili inaczej. — Daj mu sama lekarstwo. Z tobą bardziej oswojony.
Marja wzięła mu z rąk kieliszek, a przywoławszy na pomoc starą, poczciwą piastunkę, próbowała wlać dziecku lekarstwo w gardziołko. Malec wrzeszczał w niebogłosy, wyrywał im się z ramion i o mało się nie udusił, zaksztuszony lekarstwem. Książę Andrzej uciekł z pokoju,