Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatkawszy sobie uszy dłońmi, i upadł na pół martwy na najbliższą kanapę w pokoju obok.
Odpieczętował machinalnie list ojca, pisany sążnistemi, prostemi literami, niby żołnierze w rzędzie poustawianymi. Pisał mu na grubym, siwym papierze, co następuje:
— „Jeżeli szczęśliwa wiadomość, którą otrzymałem przed chwilą przez umyślnego kurjera, nie jest blagą bezwstydną, to zapewniają mnie w owej depeszy, że Bennigsen odniósł świetne zwycięztwo pod Eylau nad Bonapartem. Jest Niemcem, ale mu nie mniej szczerze winszuję tego. Nie rozumiem czem się zajmuje niejaki Hendrykow w Korczewie? Dotąd nie dostarczył ani żywności, ani rekrutów. Jedź, jedź tam natychmiast i oświadcz mu kategorycznie, że każę mu łeb uciąć, jeżeli mi tego wszystkiego nie dostarczy w przeciągu tygodnia. Otrzymano list od Pawełka z pola bitwy pod Eylau. Był tam w ogniu po raz pierwszy... wszystko prawdą!... Skoro nie mieszają się tacy, których to wcale nie dotyczy, nawet Niemiec potrafi pobić Napoleona. Utrzymują, że zmyka jak nie pyszny, z armją mocno nadszarpaną. A więc jedź w tej chwili do Korczewa i spełń co do joty moje rozkazy!“
Drugim listem, który rozpieczętował z kolei, było epitrum, nie kończące się nigdy, od Bilibina. Ten foljał odłożył na bok, aby go później odczytać.
— Jechać do Korczewa?... Jeszcze czego nie stało!... Nie opuszczę przecież mego dziecka chorego!...
Rzucił okiem do drugiego pokoju i zobaczył siostrę, stojącą dotąd w tem samem miejscu gdzie ją zostawił, i poruszającą z lekka kolebką.