Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakieś ważne papiery — rzekła z cicha pokojowa do księcia Andrzeja, który siedząc na niskim taburecie, odliczał najskrupulatniej do kieliszka napełnionego w połowę wodą, krople zapisane przez lekarza, jego choremu synkowi.
— Czego chcesz? — spytał szorstko, a drgnąwszy mimowolnie wlał kilka kropel za wiele. Wylał natychmiast wszystko z kieliszka do miednicy i zaczął liczyć krople na nowo.
Prócz paradnej kołyski, stało jedynie w pokoju dziecka kilka foteli i trochę zgrabnych mebelków małego chłopczynki. W oknach pozaciągano szczelnie story i firanki. Na stoliku płonęła jedna tylko świeca, przysłonięta niby parawanikiem, książką z nutami na sztorc ustawioną, aby światło nie raziło ócz maleństwa chorego.
— Mój drogi — szepnęła bratu Marja, stojąc po drugiej stronie kołyski. Zaczekaj trochę z tem lekarstwem. Zdaje mi się, że tak byłoby lepiej...
— Dajże mi święty pokój, sama nie wiesz, co mówisz... Czekać, wiecznie czekać, i oto co z tego wynikło! — wskazał na kołyskę, w najwyższem rozdrażnieniu i z cierpkiem wyrzutem.
— A ja proszę cię jednak wstrzymaj się... usnął właśnie.
Andrzej wstał i zatrzymał się z pewnem wahaniem, trzymając w ręce drżącej lekarstwo.
— Ha! któż wie?... możeby i zaczekać?...
— Zrobisz jak zechcesz Jędrusiu, sądzę atoli, że lepiej zaczekać — siostra poczerwieniała, zmieszana niejako brata uległością.
Drugą noc z rzędu czuwali oboje nad chłopczynką