Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednak, ja nędzny grzesznik, istota śmiertelna i przemijająca, dowieść ci Boga wszechmocy, wieczno-trwałości i nieograniczonego miłosierdzia? Co począć ze ślepcem, lub z takim, który zamyka oczy umyślnie, aby Go nie widzieć, nie zrozumieć, a jednocześnie ze złej woli jedynie, nie chce pojąc przewrotności i niegodziwości swojego „ja“ własnego? Kimże ty jesteś? Masz się zapewne za mędrca, żeś śmiał rzucić to bluźnierstwo? — dodał z uśmiechem pełnym pogardy. — A tymczasem jesteś równie szalonym i równie ograniczonym, jak dziecko, bawiące się nierozważnie, z maszynerją nader skomplikowaną zegarka. Dzieciak nie rozumie celu tych wszystkich kółek i sprężyn, arcy mądrze ułożonych i nie wierzy w tego, który zrobił ów zegarek. Trudno bo Go poznać... Pracujemy nad tem wielkiem zagadnieniem, od wieków, od Adama, aż do naszych dni i zawsze odłącza nas od Niego nieskończoność!... Tu bije w oczy nasza słabość i nicość, a Jego wielkość!
Piotr słuchał starca do głębi poruszony, nie przerywając mu ani jednem słowem. Oczy miał rozpromienione i wierzył z całej duszy słowom nieznajomego. Czy rzeczywiście pokonał go swojemi argumentami? A może tylko działał na niego, jak oddziaływa na dzieci, głos starca brzmiący potężnie? Był może olśniony chwilowo jego silnem przekonaniem, szczerością w wyznawaniu swojej wiary, poczuciem swojego przeznaczenia, które przebijało się w każdem słowie starca? Piotra uderzał szczególniej kontrast, między tą żywą wiarą u starca, a jednocześnie tą dziwną atonią moralną, tem zwątpieniu niejako, że nigdy nie potrafi zgłębić prawdy do